Nie lubię myć okien i prać firanek, ale uwielbiam wodzionkę. Czy jestem nowoczesną Ślązaczką?

JOLANTA TAMBOR

W mojej pracy naukowej, dydaktycznej i organizacyjnej mam dwie wielkie miłości: język polski jako obcy/ drugi/odziedziczony i mowę Ślązaków. Obie one objawiły się w moim sercu (ale i głowie) prawie równocześnie – na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku.

W pracy magisterskiej zajmowałam się fonetyką i fonologią (co zresztą udało mi się połączyć później z glottodydaktyką), w doktoracie językiem artystycznym, a konkretnie językiem fantastyki naukowej. Potem przyszedł czas fascynacji dialektologią i socjolingwistyką, kulturowymi i etnicznymi aspektami języka. Ostatnie dziesięciolecie XX wieku to właśnie okres kształtowania się nowej glottodydaktyki polonistycznej i nowego podejścia do kwestii językowych – małych, mniejszościowych, odmian regionalnych, terytorialnych – w różnych regionach Polski, Europy i świata. Dla Europy i Polski niebagatelne znaczenie miało uchwalenie przez Radę Europy w 1992 roku, a następnie otwarcie do podpisu w 1998, Europejskiej Karty Języków Mniejszościowych lub Regionalnych. To ten dokument zmienił spojrzenie na różne odmiany językowe, nazywane dotąd wyłącznie dialektami, gwarami, zespołami gwar. Europejska Karta wprowadziła do obiegu, także powszechnego, potocznego, pojęcie języka regionalnego. To pojęcie uporządkowało niektóre fakty i zjawiska, ale i wywołało wiele zamieszania, gdyż zaczęto je próbować definiować z różnych perspektyw, nie zawsze dla niego właściwych. W moim przekonaniu, co stale podkreślam, ma ono charakter prawno-polityczny: prawny, bo zostało ustanowione aktem prawnym, polityczny, bo to posłowie i senatorzy, czyli politycy, muszą je w polskim parlamencie przegłosować wobec jakiegoś fenomenu językowo-mownego, by mu faktycznie przysługiwało. Tak stało się 6 stycznia 2005 roku w stosunku do kaszubszczyzny, którą uchwalona wtedy Ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym w artykule 19 ustanowiła językiem regionalnym. Śląski nim nie jest, pomimo kilkakrotnie już podejmowanych przez rozmaite środowiska polityczne prób zmiany ustawy.

Co ma zrobić naukowiec, językoznawca, który jak ja, chciałby, by kiedyś do uznania śląszczyzny za język regionalny doszło, który uważa, że śląszczyzna ma wszelkie predyspozycje, by tak się stało, że coraz więcej osób na Śląsku czyni ogromne wysiłki, by spełnić warunki stawiane językom: piszą teksty po śląsku – już nie tylko wice i bery, ale prozę powieściową, opowiadania, felietony, dramaty, wiersze, tłumaczą literaturę obcą na śląski i są to próby coraz bardziej udane, opracowują słowniczki i słowniki, gramatyki, analizują śląskie teksty itd., który wreszcie czuje, że „ujęzykowienie” jest dla wielu osób ważne, bo podnosi prestiż, budzi szacunek, pozwala na pozbycie się wstydu, bo wtręty śląskie stałyby się w takiej sytuacji zapożyczeniami, a nie wyśmiewanymi dialektyzmami czy gwaryzmami? Otóż, takie dziwo jak ja, nie może używać terminu dialekt czy gwara, bo ono sporą część Ślązaków uraża. Nie może wszak używać terminu język, bo przeszkadza w tym naukowa neutralność i legalistyczna dusza oraz ta druga część Ślązaków,
którzy z różnych powodów określenia język używać nie chcą. Pozostaje zatem wymyślenie nowego terminu, nieobciążonego dodatkowymi znaczeniami z dyskursu potoczno-uliczno-gazetowo-internetowego. Swego czasu za taki termin uznałam etnolekt w znaczeniu, w jakim używał go Alfred Majewicz – czyli fenomenu używanego przez grupę etniczną o dowolnym poziomie organizacji: narodowej, regionalnej itp. Ale etnolekt w ostatnich latach też się spolityzował, więc może teraz lekt? (skoro może być etnolekt, dialekt, regiolekt, idiolekt…, to lekt będzie hiperonimem najogólniejszym z możliwych).

Bardzo chciałabym, by taką postawę przyjęła większość osób na Śląsku (i nie tylko zresztą). Taką postawę staram się propagować i przedstawiam ją wszędzie tam, gdzie chcą mnie słuchać. Taką postawę staram się wszczepiać moim studentom, uczniom, słuchaczom – Polakom, Polonusom i cudzoziemcom, nauczycielom i animatorom kultury, polonistom, historykom i biologom. Bo chciałabym kształtować w nich postawy podobne do mojej. Chciałabym, by moi „wychowankowie”, absolwenci studiów i kursów przeze mnie prowadzonych, czy w których biorę udział jako wykładowca, byli nowoczesnymi Ślązakami, którzy przede wszystkim byliby rozumiejący, umiejący formułować sądy na podstawie rzetelnie sprawdzonych argumentów, którzy wiedzą, jak przyjęte warunki wstępne wpływają na ostateczne rezultaty i wnioski, by się nie zacietrzewiali w dyskusji, by byli niezacietrzewieni. To chciałabym przekazać moim studentom i słuchaczom, pragnę, by oni taką postawę przekazywali dalej, swoim uczniom, dzieciom, przyjaciołom, znajomym. Nie znaczy to, że mają być zimni jak głaz, bez emocji. Wręcz przeciwnie – współczesny i nowoczesny Ślązak ma być uczuciowy i czasem nawet rozemocjonowany, bo ma kochać swą małą ojczyznę, a co najmniej ją bardzo lubić (przyjaźń wszak bywa trwalsza niż miłość), ma być rozmiłowany w śląskiej mowie bez względu na to, czy „umi godać”, czy „ino rozumi”, czy „ino zno pora słów i auzdruków”, czy jej nie zna czynnie ani biernie, bez względu na to, jak ją nazwie: językiem, dialektem, gwarą, lektem, mową czy godką. Nie jest wprawdzie obojętne jaką etykietkę śląszczyźnie
przykleimy, ale jednak to po prostu etykietka – ta z wyrazem „język” jest etykietką lepszą i bardziej luksusową niż ta z wyrazem „dialekt/gwara”, ale nadal to tylko etykietka. Ważna w dyskursie „o” śląszczyźnie, ale nieważna w trakcie „godanio po śląsku / po naszymu”. „Mómy godać, mómy naszyj godce przoć, mómy sie nióm asić”.

Nowoczesny Ślązak zatem nie może się wstydzić „godanio” – jakkolwiek inni czy on sam by śląszczyzny nie nazywali i jakiej etykietki by jej nie przykleili. Język jest współcześnie jednym z najistotniejszych elementów świadomości i tożsamości etnicznej. Najistotniejszym, ale nie jedynym. Jak kto „niy poradzi godać”, niech pielęgnuje w sercu, w domu, wokół siebie inne śląskie emblematy i okruchy śląskości. Kiedy tydzień temu usłyszałam od przyjaciółki profesorki, że jej córka na promocji doktorskiej w Wielkiej Brytanii zamierza wystąpić w stroju śląskim, kiedy oglądam moje młode współpracownice, które zajęcia o regionach Polski dla cudzoziemców prowadzą w strojach ludowych i są z tego dumne, wstępuje we mnie nowy duch. Kiedy cudzoziemcom opowiadamy o śląskiej kuchni i wspólnie z nimi „kulómy kluski”, „robiymy wodziónka”, częstujemy „óblatami i kopalniokami”, a oni się zajadają i odtąd swobodnie operują czasownikiem „maszkycić”, wierzę, że w Śląsku i Ślązakach tkwi siła, której nie osłabi nic. Kiedy powiódł się kolejny nabór na Podyplomowe Studia z Wiedzy o Regionie, kiedy moi studenci chętnie angażują się w śląskie projekty naukowe, kiedy oglądam projektowane przez studentów i młodych wykładowców UŚ-owe gadżety śląskie, wiem, że spełnia się idea, że Uniwersytet Śląski w części jest śląski 🙂

W takiej (aż) części, że można go nazwać nowoczesnym Ślązakiem – nowoczesnym, cywilizowanym, o wszechstronnych zainteresowaniach, ze swoim miejscem w wielkim świecie, ale wciąż pamiętającym, gdzie jego korzenie.

Prof. dr hab. Jolanta Tambor jest językoznawcą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Śląskiego, dyrektorem Szkoły Języka Polskiego dla Cudzoziemców, kierownikiem Podyplomowych Studiów z Wiedzy o Regionie. Mocno angażuje się w proces kodyfikacji śląszczyzny jako języka regionalnego.